четверг, 4 июля 2024 г.

Intermarium

— Panowie — wydusiłem z siebie cienko — z tożsamością narodową jest jak z posiadaniem kota. Wystarczy wyjść na balkon, wybrać sobie jednego z tych bezpańskich, co to latają po podwórzu, i założyć, że jeden z nich jest wasz. I tak samo z narodem. Zaraz przy dworcu zaczynało się targowisko. Przypominało mi to jakąś radziecką Afrykę. Wszyscy handlowali tym, co mieli. Od tutek ze słonecznikiem i kilku jabłek na żałosnych chusteczkach rozwijanych przez babuleńki po powiązane w pęczki indyjskie podróby harleyów. Było tu wszystko, stało pomiędzy niskimi, noworosyjskimi, kolonialnymi domkami. W tym upale, pośród tych much, ludzi ubranych jakby w pośpiechu w pierwsze lepsze chwycone ciuchy. Wyglądało to jak gdzieś w Kinszasie. Zaczynało mi się nawet podobać to bezformie. W Polsce go nienawidziłem. Tutaj nie miałem wyjścia. Zawsze podejrzewałem, że podróż na poradziecki wschód to podróż w głąb tego, czego nienawidzimy we własnym kraju. I że to jest właśnie główny powód, dla którego Polacy tu przyjeżdżają. Bo to podróż w Schadenfreude, podróż, w którą jedzie się po to, by było do czego wracać. – Rzecz w tym – tłumaczył facet z fryzurą à la lata siedemdziesiąte, podobny do Kazimierza Deyny – że za komunizm brali się nie ci, co potrzeba. Znaczy – Moskale. Oni czego nie zaczną, to spierdolą. – Po co tu przyjeżdżacie? – spytała nagle dziurooka po polsku, z mocnym ukraińskim akcentem. – Słucham? – zdziwiłem się. – Po co tu przyjeżdżacie, wy, Polacy? – zapytała. – Przysłuchuję się wam, od kiedy wsiedliście do pociągu. Wygląda na to, że bardzo wam się tu nie podoba. – A skąd tak dobrze znasz polski? – próbowałem zmienić temat, bo nie zamierzałem świecić oczami za Marzenę i Bożenę. To znaczy – wtedy mi się wydawało, że chodzi wyłącznie o Marzenę i Bożenę. – To ja ci powiem, dlaczego tu przyjeżdżacie – zignorowała moje pytanie. – Przyjeżdżacie tutaj, bo w innych krajach się z was śmieją. I mają was za to, za co wy macie nas: za zacofane zadupie, z którego się można ponabijać. I wobec którego można poczuć wyższość. – „Wobec”, „zadupie”, „ponabijać” – próbowałem grać cool. – Wiem, studiowałaś w Polsce. Pewnie w Krakowie. – Bo wszyscy mają was za zabiedzoną, wschodnią hołotę – ciągnęła ona tymczasem, patrząc mitymi czarnymi dziurami prosto w oczy – nie tylko Niemcy, ale i Czesi, nawet Słowacy i Węgrzy. To tylko wam się wydaje, że Węgrzy to są tacy wasi zajebiści kumple. Tak naprawdę nabijają się z was jak wszyscy inni. Nie wspominając o Serbach czy Chorwatach. Nawet, kolego, Litwini. Wszyscy uważają was za trochę inną wersję Rosji. Za trzeci świat. Tylko wobec nas możecie sobie pobyć protekcjonalni. Odbić sobie to, że wszędzie indziej podcierają sobie wami dupę. – Jesteście, wy, Polacy, rozsądnymi ludźmi – zaczęła bardzo ostrożnie. Zerkałem na nią podejrzliwie. – No… tak zakładam. Wytłumacz mi więc, dlaczego za każdym razem, gdy spotykam Polaka, ten mi opowiada, jakie to tutaj cuda widział. Jak to wszystko rozpierdolone do szczętu i nie działa. Każdy opowiada jakieś historie nie z tej ziemi. Przecież… – Heike ukradkiem oceniała moją reakcję – przecież wy musicie zdawać sobie sprawę, że u was jest tak samo. Przecież nie możecie być tak nierozsądni, by tego nie rozumieć. Prawda? Z dziadkami nie dało się pogadać. Na wszystkie pytania odpowiadali np.: „Jezus Chrystus król Polski alleluja, alleluja, amen”, albo: „Kto ty jesteś? Polak mały, bolszewika goń, goń, goń”. Přesně tak. Střední Evropa, ta mezi Ruskem a Západem, to je očistec. – Rzecz w tym – tłumaczył facet z fryzurą à la lata siedemdziesiąte, podobny do Kazimierza Deyny – że za komunizm brali się nie ci, co potrzeba. Znaczy – Moskale. Oni czego nie zaczną, to spierdolą. – Gdyby za komunizm wzięli się Niemcy czy, jeszcze lepiej, Szwedzi – ciągnął Deyna – to cały świat wyglądałby inaczej. Wszyscy by pojęli, że to najlepszy system, jaki może być. Bo tak – Deyna zaczął odginać palce – pracę masz, dom masz, spokojną głowę masz, urlop masz, wszystko masz. Tyle że – przestał odginać i strzepnął popiół z podjętego z popielniczki papierosa – wzięły się za to Kacapy. I spierdoliły, jak wszystko inne. Spierdolić taką piękną ideę! – W tej torbie – powiedział facet, podnosząc torbę z napisem „Marlboro” – mam plan. Biznesplan. Nic, tylko realizować. Przedsięwzięcie – salon gier. Wyobrażacie sobie? W dobie komputerów osobistych wszystkie te maszyny, flippery, no, wszystko – poszło na przemiał. Można bardzo tanio kupić. I, wyobraźcie sobie, jakby tak pójść w takie retro. Wynająć halę, ustawić maszyny. Przecież tu nie tylko chodzi o to, żeby zagrać, ale też o to, żeby pójść do ludzi, piwa popić. A my byśmy piwo sprzedawali, i w ogóle. Wszystko by było. – Panie – wykrztusiłem – przecież ja pana nie znam. Dopiero co mnie pan na ulicy spotkał… – A –zniecierpliwiony facet machnął ręką – idź pan na chuj. I rób tu, człowieku, kapitalizm. „Weź życie w swoje ręce”, mówili, chuj im na twarze. No i tak się porobiło, że zawodowo zacząłem zajmować się ściemnianiem. Łganiem. Bardziej fachowo sprawę ujmując – utrwalaniem stereotypów narodowych. Najczęściej paskudnych. Opłaca się. Bo nic się lepiej w Polsce nie sprzedaje niż Schadenfreude. Wiem to dobrze. Wystarczyło, bym napisał kilka tekstów na temat Ukrainy utrzymanych w tonie gonzo – a już miałem zlecenia. Epatowałem w tych tekstach ukraińskim rozdupczeniem i rozwłóczeniem. Musiało być brudno, mocno, okrutnie. Taka jest istota gonzo. W gonzo jest gorzała, są szlugi, są dragi, są panienki. Są wulgaryzmy. Tak pisałem i było dobrze. Najlepsze stałe zlecenie dostałem z jednego ze świeżo powstałych w Krakowie portali internetowych. Co tydzień miałem podsyłać porcję ukraińskiego mięsa. Oczekiwali hardkoru, to hardkor dostawali. [...] No w każdym razie płacili. I sponsorowali kolejne wyjazdy na Ukrainę. Ściemniałem więc w swoich artykułach na potęgę i wymyślałem historie tak hardkorowe, że się w pale nie mieści. Robiłem z Ukrainy bajzel na kółkach, piekło à la Kusturica, w którym wszystko może się zdarzyć i się zdarza. Dziki, dziki wschód. Polacy to lubili, klikali i czytali. A im więcej klikali, tym chętniej i więcej płacili reklamodawcy. Sprzedawanie negatywnych stereotypów na temat sąsiadów przynosiło w Polsce całkiem konkretną kasę. Płackarty wyglądały jak sklepy mięsne z ludziną na półkach. W dodatku włóczyli się po nich nawaleni polscy plecakowcy w poszukiwaniu „Ruska” do picia. Slawiści, rosjoznawcy, ukrainiści. Nie daj Boże, by jakiś pasażer otworzył piwo –od razu siedziało mu na głowie dwudziestu polskich filologów wschodnich tęchnących gorzałą i śpiewało piosenki po rosyjsku. Generalnie – najbardziej „po rusku” zachowywali się w płackartach właśnie Polacy poszukujący wschodniego hardkoru. Tutaj można było jarać się lokalnym hardkorem, jak jaraliśmy się my, biedni, pijani durnie z kalekiego kraju, którzy cieszyli się, że udało im się znaleźć jeszcze większą kalekę od siebie. – Sam mieszkasz w chujowym kraju, chujowszym od większości innych krajów w okolicy. Tylko nie od mojego. I dlatego, żałosny dupku, przyjeżdżasz tutaj lepiej się poczuć? – Sam jesteś Polak! – Wcześniej czy później trzeba będzie podjąć trud ukrainizacji Rosji – odburknął pan Jurij – ale póki co należy oddzielić się od nich kordonem sanitarnym, by krew i kultura kacapska nie zakaziła naszej ukraińskości. Amputacja – wywodził, zmuszając kierowcę, który pędził z naprzeciwka, by władował się na pobocze, omal nie wpadając w poślizg – jest zabiegiem straszliwym, ale koniecznym. Dlatego odciąć należy ukraińskie, ale zarażone moskalską gangreną członki: zrusyfikowane części Ojczyzny. Dlatego odciąć trzeba zruszczony Donbas i Krym, a nawet Odessę. Na szczęście jednak Ukraina, nie tak, jak ułomne człowiecze syny – głosił – ma możliwość regeneracji swojego ciała. Gdy ozdrowieje ze skacapienia, odrośnie jej Krym, odrosną Budziak z Odessą, odrosną Zadnieprze, Charkowszczyzna, odrosną nawet Kubań i Czerkiesja. Przyrośnie jej cała Ruś święta, niezależnie od tego, czy to Moskwa, Ruś Czarna, Biała, czy zauralskie pustacie… – przemawiał pan Jurij. – O – powiedział – masz pan węgierską wieś. Jesteśmy.

Комментариев нет:

Отправить комментарий

Примечание. Отправлять комментарии могут только участники этого блога.